2024: rok, w którym Kenny przeszedł rap i dograł do tego commentary, żeby wszyscy mogli to skumać [ZOBACZ JAK] 👇
W 2017, chwilę po wypuszczeniu DAMN, zastanawiałem się, co będzie kolejnym ruchem Kenny’ego. Origin story na GKMC było idealnym intro kariery, TPAB jest jego muzycznym opus magnum i najważniejszą rapową płytą ever, DAMN przypadło na jego skillowy prime i pozwoliło rozbudować mitologię, będąc przy tym dobrze wyważoną mieszanką muzykalności, hiciarstwa i przekazu.
Na jaki ruch ostatecznie zdecydował się Kendrick? Tego nie wiemy i być może nigdy się nie dowiemy. Trajektoria tej kariery musiała mieć jakiś wpływ na twórczą niemoc i pisarski blok, które nawiedziły Kendricka po DAMN. W takich chwilach introspekcja i obsesyjne wpatrywanie się w lustro wydają się być naturalnym odruchem, stąd pomysł na najbardziej osobisty, wręcz konfesyjny album w karierze w postaci Mr. Morale. 5-letnia przerwa między DAMN a MMTBS trwała wieczność, ale dzięki niej dostaliśmy szansę, żeby odkryć absolutny core Kendricka i dosłownie przejrzeć go na wylot.
Przebieg jego kariery zgrywa się też zwyczajnie z naturalnym tokiem życia i procesem odkrywania prawdy o sobie, z którym ma do czynienia każdy z nas. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Kendrick stworzył muzyczne światy, o jakich prawdopodobnie sam nie śnił, kiedy nagrywał pierwsze dema i był zwyczajnym westcoastowym truskulem. Obserwując to, łatwo było zapomnieć, kim jest tak naprawdę postać, która za tym stoi. Autokreacja mogła wymknąć się spod kontroli, Kendrick mógł już zawsze chować się za konceptualnymi trickami i rozbudowanymi metaforami z poczwórnymi znaczeniami, które opanował do perfekcji.
Zamiast tego dostaliśmy jednak to, co lud od zawsze kocha najbardziej. IGRZYSKA. Rozumiem, że dla outsiderów muzycznego gatunku muzyki, który przedarł się do codzienności na stałe i zmienił nieodwracalnie brzmienie mainstreamowego popu, beef z drejkiem może mieć inny wydźwięk, może nawet być formą dziecinady. Rywalizacja jest śliska, ciężko walczyć szlachetnie i przestrzegać ogólnie przyjętych zasad. Po co więc świadomie babrać się w tym błocie? Roztaczać negatywną aurę i pluć jadem?
I tu dochodzimy do clue całej historii. Najszczersze emocje są najtrudniejsze do opanowania, a Kendrick zwyczajnie się poddał i zaakceptował, że to silniejsze od niego.
“But your pride has to die," okay, Father, show me how
Tell me every deed that you done and what you do it for
I put one hundred hoods on one stage
Okay, tell me more
I'm tryna push peace in L.A.
But you love war
No, I don't
Oh, yes, you do”
Po tym przydługim wstępie możemy w końcu przejść do konkretów. Zacznijmy od niewygodnych faktów:
nie jest to najlepiej wyprodukowana płyta w dyskografii Kendricka w sensie smaczków i detali
nie dostaliśmy kolejnej konceptualnej perełki, do jakich byliśmy przyzwyczajeni
czuć, że hooki, bridge i refreny nie były kminione miesiącami i dopieszczane w laboratorium modulacji głosu i flow
decyzja o oddaniu tak dużej przestrzeni newcomerom na 12-trackowym albumie okazała się kosztowna
Tru, to wszystko prawda. Każdy z tych argumentów łatwo jednak skontrować i obrócić w zaletę. W 2024 Kendrick postanowił po prostu przywrócić rap do życia. W nagrodę dostał hymn roku, cyferki i Super Bowl. W szczerym jak dziecko tonie przyznał, że zabolała go reakcja Wayne’a, który zamiast gratulacji poczęstował Kendricka zawistnym meltdownem i pretensjami. Potwierdził, że Snoop w roli chorągiewy udostępniającej track drejka, który bezcześcił legendę Paca, złamał mu serce.
Dostaliśmy RAP. Gra została zresetowana. Wersy znów są niefiltrowane, emocje są na wierzchu, rozkminiane są oczywistości. Drejk wykorzystał AI, żeby wygenerować zwrotkę 2paca skierowaną w stronę Kendricka? Kendrick w odpowiedzi dał top 3 track albumu w postaci reincarnated (1). Dał też cudowne minimalistyczne bity ozdobione pięknie wykręconymi syntezatorami (2), które kontynuują poniekąd patent z Like That, ale w lepszym stylu. Dostaliśmy też nuwestcoastowe bangiery eksplorujące rejony Not Like Us. Mamy też w końcu bujające łbem truskowe storytellingi w postaci Heart Part 6 i Glorii.
Kendrick przypomina, że jest raperem first and foremost. Pulitzer? Wpychanie w rolę aktywisty? Kreowanie na ikonę BLM? Spoko, możecie wrzucać go na piedestał, ale wiedzcie, że stanie na nim typ z Compton, który dorastał z NWA na słuchawkach. Typ, którym rządzi obsesyjna mania wielkości i niepowstrzymana potrzeba rywalizacji, czyli nieodłączny element każdego, kto walczy o swoje legacy. Typ, który przyzna się publicznie do błędów, opowie o swoich największych i najbardziej wstydliwych słabościach, hipokryta. Typ, który nawinie o złożonych światopoglądowych kwestiach bez akademickiej wrażliwości, bez inkluzywnych zwrotów, językiem uproszczeń i niebezpiecznych skrótów myślowych. Narcyz, przekonany o swoim statusie samozwańczy zbawca, który decyduje, kto może mieć n-word pass i z czego mogą żartować biali.
Słowem, człowiek. I to w nim cenię najbardziej. Long live Kenny i dawaj tę drugą płytkę, którą gdzieś tam rzeźbisz i która nie powstała w dwa miesiące jak ta.
“Flip a coin, want the shameless me or the famous me?
How annoying, does it angers me to know the lames can speak
On the origins of the game I breathe? That's insane to me
It's important, I deserve it all because it's mine
Tell me why you think you deserve the greatest of all time, mfucker”
Comments
Post a Comment